Dzikie świnie, leopardy i karaluchy

Ostatnio przeprowadziłam się do nowego mieszkania w Bombaju. Lokalizacja z jednej strony jest super, bo w porównaniu do mieszkania Anoopa jest tu cicho i spokojnie. Bloki otaczają zielone wzgórza, a rano słychać śpiewające ptaki. Z piętnastego piętra mogę obserwować Mumbaj aż po horyzont. No, przesadziłam, bo smog po Diwali przysłonił wieżowce w oddali. 

Widok z okna


Z drugiej strony dojazd tu zajmuje dużo czasu. Droga jest tragiczna: wyboista, żwirowana, z gigantycznymi dziurami. I jak gdyby tego nie było za wiele, skonstruowano dodatkowe muldy zwalniające. Ostatnio rykszarz jednej nie zauważył i pojazd podskoczył jak rozhasany kangur z nami w środku. 


Bloki wyglądają jak z horroru, ale w środku są niczego sobie


Podczas przejazdu przez tę zieloną część Bombaju, zwaną Aarey Milk Colony, można zobaczyć krowy dające mleko dla większej części miasta, psy wylegujące się na poboczu, olbrzymie i nieskończenie szpetne dzikie świnie grzebiące w śmietnisku, a na ich grzbietach czarne kruki. Dwa dni temu pojawił się ktoś znacznie bardziej ekscytujący: leopard. 


Wzdłuż drogi stał tłum wpatrujący się usilnie w jakiś punkt na zielonych polach. Jak to zwykle bywa, człowiek patrzy tam, gdzie zebrał się tłum, bo z pewnością jest to obietnica zobaczenia czegoś niezwykłego. Leopard powoli poruszał się jakieś 150 metrów od nas. Nie widziałam go dokładnie, bo wzrok nie ten, ale leopard był i jest się czym chwalić. 

Nie straszne mi jednak drapieżniki, póki są daleko, tak bardzo jak karaluchy w moim własnym mieszkaniu. Pierwszego dnia w Aarey Milk Colony uciekł spod moich nóg półtoracentymetrowy karaluch, którego ze względu na jego rozmiar z łatwością zignorowałam. Przeliczyłam się jednak w swoich nadziejach, że to pojedynczy widok. 

Następnego dnia po powrocie do mieszkania i zapaleniu światła w kuchni oczom mym ukazał się największy karaluch, jakiego widziałam w swoim życiu. Pięciocentymetrowy obleśny potwór uciekał z prędkością dźwięku spod mojego spojrzenia, a jego rozmiar pozwalał na dokładne przyjrzenie się wszelkim szczegółom z jego brązowo-czarnego ciała (bo nie ciałka!). 

Przyzwyczaiłam się już do pająków wielkości mojej dłoni i tych mniejszych w ilościach hurtowych przy łóżku i na zasłonie od prysznica, jednak karaluch to było coś zupełnie nowego. Kolejne dwa wybiegły spod mojego plecaka następnego dnia wieczorem, a mnie nadal ogarniał paraliżujący strach i dreszcze obrzydzenia. 

Chciałam pozbyć się tej głupawej fobii, a jedyną drogą do tego celu było zabicie karalucha własnymi rękoma, bez wysługiwania się Anoopem. Trzeciego dnia wieczorem weszłam pełna niepokoju do mieszkania ze wzrokiem wyostrzonym jak u polującego zwierzęcia. Przeszłam przez salon - nic. Minęłam kuchnię - pusto. I kiedy już miałam się rozluźnić, po wejściu do sypialni natychmiast dostrzegłam karalucha giganta nigdzie indziej jak na mojej własnej poduszce, na moim własnym łóżku. 

Karaluch sprawił, że moje nocne koszmary stały się rzeczywistością. Robaki w łóżku to jedna z moich największych fobii. Owad ten swoją bezczelnością wywołał we mnie taką furię, że pozbywszy się dreszczów obrzydzenia i po zrzuceniu karalucha z całej siły na ziemię, chwyciłam za różowego japonka i z całej siły przywaliłam w potwora, tym samym zabijając go na miejscu. 


Karaluchy pojawiają się zupełnie niespodziewanie i to jest chyba najgorsze. Człowiek w nocy zastanawia się, czy aby jakiś potwór właśnie się nie zbliża do jego twarzy bądź nogi pod kołdrą. Dzisiaj kupię jakiś specyfik, by je doszczętnie zniweczyć, bo nie mam zamiaru przeżywać takich emocji co wieczór. Szare świnie, leopardy i stado krów to znacznie przyjemniejszy widok, a karaluchom podziękuję. 

Comments

Popular posts from this blog

Duchowość na sprzedaż

Riksze w Bombaju

Ucieczka od przyrody