Riksze w Bombaju
Poruszanie się po Bombaju mimo ogromnych przestrzeni i korków jest proste i przyjemne dzięki dalece rozbudowanej sieci transportu miejskiego, a w szczególności riksz. Jeśli zna się parę zwrotów w hindi i mniej więcej pamięta plan miasta, przemieszczanie się jest tu dziecinnie proste, a przede wszystkim - bezstresowe.
W europejskich miastach zawsze denerwował mnie odwieczny aspekt nerwowości i pośpiechu związany z transportem miejskim. Przed wyjściem należy sprawdzić godzinę odjazdu tramwaju lub autobusu, a nie daj boże się spóźnić, szczególnie w weekend, bo wtedy człowiek jest skazany na marnowanie czasu na przystanku przez co najmniej dwadzieścia minut.
W Bombaju tego rodzaju pośpiech nie istnieje. Wystarczy wyjść z domu, a niemal natychmiast pojawi się przed nami przejeżdżająca riksza, która zabierze nas gdzie tylko sobie życzymy - teoretycznie.
Riksze zatrzymuje się machnięciem ręki lub samym spojrzeniem, a kiedy ta zwolni, natychmiast trzeba wypowiedzieć nazwę danej części Bombaju, do której chcielibyśmy się udać. W tym momencie to rikszarz decyduje, czy zabierze nas tam, gdzie sobie życzymy.
Czasem trudno rozpoznać decyzję rikszarza, jeśli nie jest się oswojonym z charakterystycznym dla Indii kołysaniem głową. Gest ten wygląda jak coś dokładnie pomiędzy kiwaniem na tak i zaprzeczeniem, jest więc dość mylący.
Czasem jednak ma się szczęście i rikszarz robi wyraźny ruch głową, wskazując fotel dla pasażera, co jednoznacznie oznacza, że możemy wsiadać. A nawet jeśli jeden kierowca się nie zgodzi nas zabrać, nie ma problemu, bo za sekundę pojawia się kolejna riksza z człowiekiem, który ma większą ochotę jechać w daną stronę.
W Bombaju w 2008 roku było 246 458 riksz. Te czarno-żółte trzykołowe pojazdy są widoczne niemal wszędzie oprócz dzielnicy Old Bombay, do której te nie mają prawa wstępu. Żeby dostać się do tej części miasta, trzeba wynająć taksówkę, która jest oczywiście droższa, albo wskoczyć do pociągu, co jest zupełnie innego rodzaju przygodą.
Riksze są relatywnie tanie: pierwsze półtora kilometra zawsze kosztuje 17 rupii (93 grosze), a potem cena rośnie regularnie z każdymi przejechanymi stoma metrami. Dzisiaj pojechałam do jednej z moich ulubionych dzielnic, Bandra, co zajęło około 50 minut z Royal Palms, gdzie mieszkam. Przejechanie co najmniej 20 km kosztowało mnie 12,50 zł, więc taniość ryksz na dłuższych dystansach traci swoją istotę.
Sam przejazd rikszą wiąże się z hałasem jej pierdzącego silnika, szczególnie gdy ta pędzi na złamanie karku po sześciopasmowych drogach miasta. Wtedy harmider jest dodatkowo potęgowany obecnością tysięcy innych pojazdów, które zdają się ścigać jeden z drugim, tworząc wszechobecny szum i hałas i utrudniając oddychanie.
Na całe szczęście riksze od dwunastu lat mają obowiązek korzystać tylko z paliwa rodzaju CNG (compressed natural gas), który nie zanieczyszcza powietrza na taką skalę jak zwykła benzyna, a silnik napędzany takim gazem pracuje ciszej.
Rikszarze to tylko mężczyźni. Każdy z nich nosi uniform koloru khaki, a jedyne co ich wyróżnia to atrybuty religijne, typu muzułmańska broda i biały czepek, sikhijski turban lub naklejki i figurki hinduistycznych bogów ubarwiające wnętrze pojazdu.
Czasem pojawi się riksza, która sprawia wrażenie, jakby wzięła udział w programie MTV “Pimp My Car”: niebieskie lub różowe światełka dekorują sufit takiej rikszy, z tyłu zainstalowane są imponującej wielkości głośniki, których możliwości jednak rzadko kiedy można wypróbować, a przed oczami pasażera widnieje jakby motto kierowcy, często napisane po angielsku z błędami ortograficznymi. Obecnie moje ulubione to “Love is sweet poisen”.
Rikszarze to Hindusi, którzy często wyemigrowali do dużych miast ze wsi lub miasteczek. Niepisana zasada każe komunikować się z tymi mężczyznami jedynie w języku hindi ze względu na różność ich pochodzenia. Jest to czymś zupełnie normalnym, że rikszarz nie wie, gdzie znajduje się miejsce, do którego chcemy dojechać i trzeba go pokierować komendami w hindi.
Czasem pojawi się szczególnie przyjazny rikszarz, który będzie nas zabawiał rozmową o polityce i stanie dróg w mieście. Polityka to w ogóle ulubiony temat rikszarzy, którzy w dyskusji nie boją się odkryć ze swoimi często radykalnymi poglądami.
Codzienne przejażdżki rikszami ubarwiają dzień i dają spokój umysłu. Co tam czas, nie trzeba mieć nawet zegarka i siły w nogach, bo rikszarz zawiezie nas od punktu A do punktu B pod same drzwi.
Comments
Post a Comment