Ranmala, indyjska wieś
Pięć godzin drogi od Bombaju to zupełnie inne Indie i jak na każdej wsi, dominuje tu krajobraz rolniczy i idylliczny. Ranmala to wieś położona 60 km od Pune, spokojna, cicha i chłodna o świcie. Rodzice Anoopa mają tu sześć akrów ziemi, na której co roku uprawiają inne rośliny. Tym razem są to orzechy ziemne, granaty, trzcina cukrowa, cebula i buraki.
Spacerując wśród pól, słyszy się tylko dźwięki zwierząt: w oddali muczą krowy, skrzeczą i piszczą różnorakie polne ptaki, czasem dosłyszy się śpiew pawia albo grzechot jaszczurki przebiegającej po żwirze. Psy szczekają hurtowo, ale o południu jest cicho. Upał usypia wszystkie zwierzęta.
Ranmala jest położona na płaszczyźnie w Ghatach Zachodnich, więc temperatura w nocy spada w listopadzie do jedenastu stopni. Po zachodzie słońca gwiazdy stopniowo nakrapiają niebo, ale księżyc rozświetla jego większą część. Słabe napięcie elektryczne sprawia, że żarówki dają jedynie prowizoryczne światło.
Dom rodziców Anoopa stoi zaraz przy drodze. Jest prosty, ceglany, z siatką w oknach i blachą tworzącą dach. W ciągu dnia ta blacha skrzypi, stęka i nagrzewa wnętrze. Są tu dwa proste pokoje z łóżkami i zdjęciami rodziny zdobiącymi ściany. Pośrodku jest kuchnia ze zlewem, kuchenką na gaz i lodówką. Jemy na podłodze rękami z plastikowych talerzy.
Teraz prace skupiają się na wyciąganiu z ziemi orzeszków ziemnych. Wyrywa się je jak chwasty, by z wydobyć orzeszki obklejone czarną ziemią przy samych korzeniach. Suszy się je potem na słońcu przez wiele dni, a zakrywa płachtą na noc, żeby nie dostała się do nich wilgoć. Teraz orzeszki są miękkie i młode. Skórka je okrywająca jeszcze nie schodzi, bo zbyt mocno przylega. Orzechy wspaniale pachną mokrą glebą.
Krańce pola Kisana wyznacza jego dom i świątynia Hanumana po drugiej stronie. Malutki domek z bogiem-małpą czuwa nad polem na lekkim wniesieniu. Idzie się tam wzdłuż imponującej trzciny cukrowej sąsiada po lepkiej ziemi i kolczastych chwastach. Po drodze mija się ubrane w kolorowe sari i spalone słońcem kobiety wyrywające orzeszki ziemne, a czasem sąsiada, który zawsze zagada i podaruje buraka lub kawałek trzciny.
W świątyni zawsze należy przywitać się z bogiem, a do środka można wejść tylko na boso. Oblewa się wyobrażenie boga wodą z metalowego dzbana, potem mlekiem, nastepnie znowu obmywa go wodą i zdobi tiką na czole i stopach. Na koniec trzeba krótko się pomodlić ze złożonymi dłońmi. Podczas całego rytuału Kisan siedzi we wnętrzu świątyni i recytuje modlitwy w sanskrycie.
Pole nawadniane jest wodą z podziemnego strumienia. Rura wchodzi 60 metrów w głąb ziemi, a zelektryzowany system wyciąga krystalicznie czystą wodę na powierzchnię. Ilość wody zależy w dużej mierze od monsunu. W tym roku był bardzo obfity, więc plony są udane i bujne.
W Ranmali wszyscy się znają, a sąsiadów wita się radosnym “namaskar”. Czas tu nie ma znaczenia, więc z każdym można uciąć swobodną pogawędkę i dowiedzieć, co słychać i co się zmieniło. Czasem przejedzie starszy rolnik ubrany w biały maracki strój i sztywną, kanciastą czapeczkę na wozie ciągniętym przez białe, ociężałe bawoły z długimi, powyginanymi rogami.
Czas tu stanął dwa tysiące lat temu. Stosunki międzyludzkie są proste i bezpretensjonalne. Ciężka praca i miłość do ziemi wiążą wszystkich sąsiadów. To oddanie jest tak silne, że gdy Kisan tu wraca, za każdym razem klęka i z namaszczeniem całuje ziemię.
Comments
Post a Comment