Pułapka w kuchni Deepy
W Indiach na porządku dziennym jest mówienie innym, co mają robić i zaskakująco niski współczynnik empatii. Trzeba odpuścić i pogodzić się z chwilową utratą niezależności i możliwości samostanowienia. Nie liczy się, że ktoś obok śpi, dalej rozmawia się głośno. Nie ważne, że ktoś chce przejść przez ulicę, nikt się nigdy nie zatrzyma. Co tam, że ktoś jest zmęczony. Znajomi wpadną na drinka i zostaną do trzeciej. Nie pyta się o zdanie. Trzeba się dostosować. Nie miałam więc wyboru, kiedy wrobiono mnie w gotowanie obiadu dla całej rodziny.
Kuchnia Deepy |
Do pułapki w postaci kuchni zaciągnięto mnie poprzez propozycję nie do odrzucenia, żebym pomogła dzisiaj w gotowaniu. Rzadko pomagam, bo mama Anoopa niemalże zawsze odmawia, gdy proponuję trochę ją odciążyć. Tutaj przed każdym posiłkiem trzeba spędzić dłuższy czas w kuchni. Czasem przygotowanie lunchu zajmuje trzy godziny ze względu na różnorodność potraw i przymus upieczenia zarówno placków ćapati i ugotowania ryżu. Kiedy więc zaproponowano mi to tak bezpośrednio, stwierdziłam, że nawet i z przyjemnością podejmę się zadania. Niecny plan polegał na tym, że to ja mam być główną kucharką i ugotować coś, co zazwyczaj jem w Polsce.
Prawie zawsze gotowanie dla większej liczby osób wiąże się u mnie ze stresem. Moja kuchnia jest specyficzna, nie każdemu smakuje, poza tym trudno jest wyliczyć, ile zrobić potrawy dla tylu osób, żeby każdy się najadł, ale żeby nie zostało za dużo. Nie jestem jeszcze dostosowana do codziennego gotowania dla pięciorga dzieci.
Inną sprawą jest to, że kuchnia Deepy, mamy Anoopa, jest jedną z najmniej intuicyjnych kuchni, w jakich zdarzyło mi się gotować. Skutkuje to tym, że ciężko jest mi się skupić i wpaść w wir gotowania, kiedy za każdym razem muszę pytać, gdzie co jest. I czy w ogóle jest. Bo w kuchni Deepy jest tylko jedna deska do krojenia, jeden słabiutki nożyk i właściwie brak porządnych garnków. Nie ma obieraczki, nie ma wielu sztućców i talerzy, nie ma plastikowych misek, ani wyciskarki do czosnku.
Lodówka, mimo że zapchana po brzegi, też nie powala zawartością. W szufladzie jakieś tam liche warzywa, resztka jogurtu, gdzieś tam z tyłu pieczarki. Na całe szczęście wydobył je Anoop i dzięki temu potrawa była nieco barwniejsza. W chaosie kuchni Deepy niełatwo było wymyślić, co przyrządzę z tak marnych produktów. Skupienie dodatkowo utrudniały częste pytania, czym zamierzam wszystkich uraczyć i czego potrzebuję. Widząc paprykę, pomidory i dwa malutkie bakłażany, stwierdziłam z ulgą, że mogę przyrządzić naciągane leczo!
Pierwszy polski obiad Anoopa: jajko sadzone z ziemniakami i kalafiorem. Plus chilli ;-) |
Ale z chwilą, gdy wpadłam na ten wspaniały pomysł, nie mogłam natychmiast zabrać się do działania, bo Deepa niczym niedźwiedzica, która z nadmierną uprzejmością pilnuje terenu za wszelką cenę próbowała mi “pomóc”. Jej pytania, krzątanie i bezładne przygotowywanie produktów sprawiły jedynie, że całkowicie mnie sparaliżowało. Jak mam gotować, kiedy Deepa zagarnia całą przestrzeń, a obok Anoop kroi wszystkie warzywa?
- Ile potrzebujesz makaronu?
- A ile osób będzie jadło?
- No, z 4-5. E, zrób dla trzech.
- No to całe opakowanie, bo większość to mężczyźni.
- No co ty, całe? Przecież to za dużo!
Deepa wzięła kubeczek, nasypała do niego trochę makaronu i przerzuciła jego zawartość na talerz, tym samym narzucając mi ilość makaronu potrzebną do mojej potrawy. Zabrała się za mycie warzyw, wyjęła przyprawy. Ile czosnku? Dwa ząbki? Przecież to za mało!
Chciałam odburknąć, że przecież wiem, ile potrzebuję do tej “polskiej” potrawy, ale ograniczona przez obowiązek uprzejmości wysłałam tylko pełne desperacji spojrzenie do Anoopa. Ten nareszcie zareagował i wyprosił mamę z kuchni. Miałam w końcu przestrzeń dla siebie. Zdążyłam ugotować makaron (tak, całą paczkę), pokroić bakłażan, ugotować sos.
Po chwili wchodzi do kuchni tata, Kisan. Coś się pali. A, gotujesz! Ładnie pachnie, ładnie. Wyszedł, ale zaraz wróciła Deepa. Jakie przyprawy? Chilli? Garam masala? Haldi? Jak to tylko zioła? A mogą być suszone? Tylko takie mam. Tu masz pieprz. I zaczęła wybierać kulki pieprzu spośród goździków, kardamonu i cynamonu.
Paczka makaronu rzeczywiście okazała się za dużą ilością, więc po kryjomu przesypaliśmy jedną trzecią zawartości garnka do plastikowego pudełka dla nas na następny dzień. Wymieszałam sos z makaronem i z pomocą Anoopa i Deepy przygotowaliśmy stół na kolację o godzinie 22:00, bo tak tu się je.
Wszystkim makaron bardzo smakował, a Deepa nawet wzięła dokładkę. Kisan jadł z ryżem i dalem z soczewicy masur.
To tak się robi makaron w Polsce? Smaczne, bardzo smaczne. To makaron z pszenicy? Czy z ryżu?
Zachęcona pochwałami zaproponowałam, że następnym razem zrobię kotlety z jajek, które są naprawdę polskie. Rodzice w śmiech. Kotlety z jajek? A to dopiero!
Comments
Post a Comment