List z Kathmandu

Brakuje mi w Europie tej żywotności, szczerości, bezpretensjonalności, ciepła, bliskości innych ludzi. Tam jest „łatwo”, ale tu jest inny rodzaj „łatwości”. Kiedy pozna się reguły i zasady funkcjonowania w takim miejscu jak to, może być nawet łatwiej i przyjemniej niż w Europie.
Z drugiej strony, nie mogę powiedzieć, że wygoda to rzecz w całości pozytywna. Człowiek przez swoją naturę potrzebuje wyzwań. Nie jesteśmy przystosowani do wygód, bo gdy jest zbyt łatwo, tracimy energię i entuzjazm do działania. Stajemy się gnuśni i leniwi. Kiedy człowiek czuje, że jest w stanie podołać sytuacji, która wydawała się lub w istocie była trudna i skomplikowana, wtedy czuje się zdolny, zaradny.
Życie staje się bardziej kolorowe i wciągające, kiedy trzeba sobie radzić każdego dnia i nie jest się przyzwyczajonym do tych wszystkich udogodnień. Zamiast siedzieć i narzekać, po prostu bierzesz się do roboty. Nie oczekujesz, że autobusy będą na czas, że woda będzie ciepła i że pomieszczenie w którym mieszkasz będzie niedostępne dla owadów. Radzisz sobie świetnie bez internetu, a nawet zasięgu.
Przeraża mnie myśl o tych domach-twierdzach ludzi zadłużonych w bankach lub po prostu kasiastych. Odgradzają się murami i gęstymi żywopłotami od reszty świata, jakby nie chciało im się wchodzić w interakcję z przechodzącymi obok. I to, co się dzieje z ludźmi, kiedy spóźni się pociąg albo jak połączenie wifi jest zbyt powolne.
Z perspektywy widzę, że te wszystkie zachodnie udogodnienia sprawiają, że społeczeństwo, zwłaszcza miejskie, jest poddenerwowane i zestresowane, a wszystko dlatego, że te wygody pozbawiają nas praktycznych umiejętności przetrwania i radzenia sobie w sytuacjach niezaplanowanych. Człowiek przestaje być gotowy na wszystko i elastyczny.
Kiedy pracowałam w Mumbaju w prężnie rozwijającej się firmie w jednym z wieżowców, nawet tam nikt nigdy nie był punktualnie. Ludzie zbierali się w biurze stopniowo w ciągu półtorej godziny od oficjalnego momentu rozpoczęcia pracy. Czas był płynny i nieistotny. Byłam jedyną osobą, która zawsze opuszczała biuro punktualnie o 18:00.
Być może życie bez zegarka sprawia, że jesteśmy mniej nerwowi. W Indiach i w Nepalu czas postrzega się kołowo, cyklicznie. Dla nas czas jest liniowy. Takie myślenie sprawia, że traktujemy życie pragmatycznie, staje się ono projektem z datą początku i końca, w trakcie którego mamy zrealizować jak najdłuższą i schematyczną listę działań. Odnosimy wrażenie, że czas pędzi i przez to czujemy się pod presją, by ze wszystkim zdążyć, bo szanse uciekają bezpowrotnie.
Ten brak nerwowości w Nepalu jest dla mnie uderzający. Kathmandu, milionowe miasto, tętniące życiem, bezustannym hałasem i chaotycznym rozkładem dróg to miasto ludzi zrelaksowanych, nie spieszących się, mających czas. Kiedy nic wielkiego się nie dzieje, zbierają siły, żeby byli gotowy w porę zakasać rękawy i wziąć się do pracy.
Zeszłoroczne trzęsienie ziemi było dla nich kolejnych wyzwaniem, ale jak powiedziała mi koleżanka, oni nie potrzebowali pomocy fizycznej z zachodu. Sami potrafią odbudować Nepal. Nepalczycy utrzymujący się w dużej mierze z turystyki, najbardziej potrzebowali turystów.
Ale Europejczycy przyzwyczajeni do życia w komforcie żyją też w wiecznym strachu podbudzanym przez media przed rzeczami abstrakcyjnymi lub zdarzającymi się niezwykle rzadko. Skupiamy się na zagrożeniach typu terroryzm, gwałty, katastrofy naturalne, tłumacząc nimi chęć pozostania w domu. Bo tak jest rzekomo łatwiej.
Comments
Post a Comment