Historie z Marrakeszu

Opowiedziane przez Berbera pracującego w medynie Różowo-pomarańczowa łuna nad miastem przechodziła stopniowo w granat i czerń pokrytą gwiazdami. Na szczycie nieba jaskrawo świecił półksiężyc. Łuna poprzecinana była konturem drzew palmowych i minaretów. Było rześko. Co chwilę koty przenikały po ornamentowych kafelkach. Z placu Jemma el Fna dochodziły dźwięki bębnów i pokrzykiwań sprzedawców. Karim położył futro z owcy, żeby milej siedziało się na twardym i chłodnym stopniu na tarasie. Przyniósł herbatę z ziół, których angielskich nazw nie znał. Herbata miała rozgrzewające właściwości i smakowała jak coś pomiędzy miętą i rumiankiem. Karim jest Berberem, a ludzie z pustyni nie piją herbaty miętowej, nawet gdy mieszkają od lat w Marrakeszu. Mięta nie rośnie na pustyni, dlatego piją marokańską zieloną herbatę i te tajemnicze zioła. Do wioski Karima na pustyni jedzie się stąd dwa dni przez góry Atlas. Tam mieszka część jego rodziny. I tam od wuja nauczył się berberyj...